WE GOT GAME WE GOT GAME 79:101 Manhattan Manhattan

Grupa: PO 2R Kolejka: 23 czwartek 29 sierpień 20:00 Obserwator: fifik/Natalia Uwagi: Hala MOSiR Ruda Ślaska
1 kw. 2 kw. 3 kw. 4 kw. Wynik końcowy
WE GOT GAME 20 44 62 79 79
20 24 18 17
Manhattan 25 52 76 101 101
25 27 24 25

Wczorajszy półfinał zapowiadał się na wielkie widowisko, gdyż na przeciwko siebie stanął rekordzista pod względem tytułów mistrzowskich, dodatkowo zmotywowany po zeszłorocznych perypetiach DOBTN, a przeciwko nim We Got Game, które w ostatnich sezonach wygrywa praktycznie wszystko w czym rywalizuje, niezależnie czy to liga amatorska, turniej mistrzów lig amatorskich czy Śląska Letnia Liga Koszykówki.
Apetyt na bardzo dobry mecz urósł tym bardziej, kiedy okazało się że obie ekipy w bój rzuciły niemal najlepsze swoje składy.

Nie wiem czy to presja wyniku, czy też specyfika Fryna Squer Garden, ale przez dłuższy czas żadna z ekip nie mogła złapać swojego normalnego rytmu gry. Początkowo lepiej spotkanie zaczęli Zabrzanie, ale z każdą minutą ich gra w ataku przypominała: walenie kotka za pomocą młotka. Apogeum wszystkiego przyszło na początku drugiej kwarty, kiedy na ich koncie były 22 punkty. W tamtym momencie kolejnych 19 prób rzutu do kosza było w ich wykonaniu niecelnych. Od kiedy znam WGG, nie pamiętam meczu, kiedy tak opornie szło by im trafianie piłką do kosza. W pewnym momencie poza N. Kujonem, który trzymał im wynik, nie było innego gracza który trafiał by do kosza. Seryjnie z dystansu pudłował Ćwikła, a nawet ich lider A. Bączyński nie potrafił się przełamać.
W takiej sytuacji odjazd punktowy DOBTN wydawałby się oczywistością, ale nie nastąpił, bo oni także skutecznością nie grzeszyli. Momentami wyglądało to jakby, za wszelką siłę chcieli dorównać w tym aspekcie rywalom. Ostatecznie dowieźli kilku punktowe prowadzenie do przerwy, ale napisać w tym miejscu, że jakość gry w ataku u obu drużyn pozostawiała dużo do życzenia, to tak jakby nic nie napisać.
Druga połowa już jednak w tym aspekcie wyglądała lepiej, szczególnie u katowiczan. Rolę Killera w ataku wziął na siebie Mierzejewski. Praktycznie co rzucił w kierunku kosza to wpadało. Inna sprawa, że przez dłużą chwilę ten niepozorny gracz z lekką nadwagą był odpuszczany i w momencie kiedy rywale zauważyli, że on ciągle punktuje, to ich strata wzrosła do kilkunastu punktów.
W ostatniej kwarcie WGG spróbowali ostatniego zrywu, trafili wprawdzie kilka trójek, ale z wszelkich nadziei na finał w brutalny sposób odarł ich Jankes. Ostatnie kilkanaście minut w wykonaniu tego gracza powinno być pokazywane wszystkim adeptom koszykarskim, marzącym o karierze na pozycji nr 1. Pomimo, że skończył On kilka lat temu "zawodowe" granie, to w takiej dyspozycji jak wczoraj, wielu II i III ligowych rozgrywających mogłoby mu buty czyścić. Przewrotnie można by napisać, że zrobił to, do czego zwykle w końcówkach przyzwyczajał nas Buka.
Finał pomiędzy graczami z Piotrowic, a naszpikowaną "gwiazdami" lokalnej koszykówki ekipą BezKaKakasków zapowiada się niezwykle ciekawie.

MVP: Paweł Wołk-Jankowski (za końcówkę, która powinna przejść do historii amatorskiego basketu)


Galeria

Partnerzy