WE GOT GAME 79:101 Manhattan
1 kw. | 2 kw. | 3 kw. | 4 kw. | Wynik końcowy | |
WE GOT GAME | 20 | 44 | 62 | 79 | 79 |
20 | 24 | 18 | 17 | ||
Manhattan | 25 | 52 | 76 | 101 | 101 |
25 | 27 | 24 | 25 |
Wczorajszy półfinał zapowiadał się na wielkie widowisko, gdyż na przeciwko siebie stanął rekordzista pod względem tytułów mistrzowskich, dodatkowo zmotywowany po zeszłorocznych perypetiach DOBTN, a przeciwko nim We Got Game, które w ostatnich sezonach wygrywa praktycznie wszystko w czym rywalizuje, niezależnie czy to liga amatorska, turniej mistrzów lig amatorskich czy Śląska Letnia Liga Koszykówki.
Apetyt na bardzo dobry mecz urósł tym bardziej, kiedy okazało się że obie ekipy w bój rzuciły niemal najlepsze swoje składy.
Nie wiem czy to presja wyniku, czy też specyfika Fryna Squer Garden, ale przez dłuższy czas żadna z ekip nie mogła złapać swojego normalnego rytmu gry. Początkowo lepiej spotkanie zaczęli Zabrzanie, ale z każdą minutą ich gra w ataku przypominała: walenie kotka za pomocą młotka. Apogeum wszystkiego przyszło na początku drugiej kwarty, kiedy na ich koncie były 22 punkty. W tamtym momencie kolejnych 19 prób rzutu do kosza było w ich wykonaniu niecelnych. Od kiedy znam WGG, nie pamiętam meczu, kiedy tak opornie szło by im trafianie piłką do kosza. W pewnym momencie poza N. Kujonem, który trzymał im wynik, nie było innego gracza który trafiał by do kosza. Seryjnie z dystansu pudłował Ćwikła, a nawet ich lider A. Bączyński nie potrafił się przełamać.
W takiej sytuacji odjazd punktowy DOBTN wydawałby się oczywistością, ale nie nastąpił, bo oni także skutecznością nie grzeszyli. Momentami wyglądało to jakby, za wszelką siłę chcieli dorównać w tym aspekcie rywalom. Ostatecznie dowieźli kilku punktowe prowadzenie do przerwy, ale napisać w tym miejscu, że jakość gry w ataku u obu drużyn pozostawiała dużo do życzenia, to tak jakby nic nie napisać.
Druga połowa już jednak w tym aspekcie wyglądała lepiej, szczególnie u katowiczan. Rolę Killera w ataku wziął na siebie Mierzejewski. Praktycznie co rzucił w kierunku kosza to wpadało. Inna sprawa, że przez dłużą chwilę ten niepozorny gracz z lekką nadwagą był odpuszczany i w momencie kiedy rywale zauważyli, że on ciągle punktuje, to ich strata wzrosła do kilkunastu punktów.
W ostatniej kwarcie WGG spróbowali ostatniego zrywu, trafili wprawdzie kilka trójek, ale z wszelkich nadziei na finał w brutalny sposób odarł ich Jankes. Ostatnie kilkanaście minut w wykonaniu tego gracza powinno być pokazywane wszystkim adeptom koszykarskim, marzącym o karierze na pozycji nr 1. Pomimo, że skończył On kilka lat temu "zawodowe" granie, to w takiej dyspozycji jak wczoraj, wielu II i III ligowych rozgrywających mogłoby mu buty czyścić. Przewrotnie można by napisać, że zrobił to, do czego zwykle w końcówkach przyzwyczajał nas Buka.
Finał pomiędzy graczami z Piotrowic, a naszpikowaną "gwiazdami" lokalnej koszykówki ekipą BezKaKakasków zapowiada się niezwykle ciekawie.
MVP: Paweł Wołk-Jankowski (za końcówkę, która powinna przejść do historii amatorskiego basketu)
Galeria